Witam Was bardzo serdecznie w tę uroczą niedzielę!
Jest to wpis o dacie nieprzypadkowej, ponieważ cała Polska przygotowywała się od pewnego czasu do świętowania i uczczenia dzisiejszego dnia. Załatwiając sprawunki, mijałam na mieście liczne plakaty związane z obchodami rocznicy wybuchu powstania warszawskiego. I choć zasadniczo nie mam nic przeciwko tego typu wydarzeniom ani naciskom ze strony szkolnictwa, o tyle w tym roku coś się we mnie zmieniło. Być może jest to efekt jednokierunkowej polityki prowadzonej od 2015 roku, a może znajomość naszych narodowych skrajności. W każdym razie naszła mnie pewna refleksja, którą chciałabym się podzielić.
Sama od najmłodszych lat chętnie uczyłam się historii, szczególnie tej dotyczącej Polski, ponieważ miałam poczucie, że aby budować stabilną przyszłość, trzeba dobrze poznać własną przeszłość i wyciągnąć z niej wnioski. W gimnazjum zakochałam się w poezji Krzysztofa Kamila Baczyńskiego dzięki jego "Elegii o chłopcu polskim..." i chodziłam na festiwale śpiewania "Zakazanych piosenek". Do niedawna byłam fanką organizowania podobnych uroczystości, ponieważ wierzyłam, że pomagają upamiętnić ważne wydarzenia i wspomagają edukację osób, które niechętnie przykładały się do tego w szkole. Ale od kilku lat zaczęło w Polsce narastać pewne zjawisko, które szkodliwie przekłada się na tego typu wydarzenia. Akurat jest ono z nami od początku sarmatyzmu, czyli okolic XV wieku, jednak od jakiegoś czasu widzę przyzwolenie władz na praktykowanie zachowań w tym nurcie.